TAJEMNICA BOGÓW — PROLOG
Na początku był chaos. Tytani i bogowie rzucali się sobie do gardeł, codziennie zaczynali kolejne wojny o nic. O tron, o święte miasto, o tron, o wygodne łóżko, o tron, o drachmy… Można by tak ciągnąć w nieskończoność. Żyli w ciągłym konflikcie i zdawałoby się, że nigdy się on nie skończy.
Aż do czasu, gdy narodził się najmłodszy syn Kronosa, Zeus. Król tytanów chciał go zamknąć w Tartarze, poprosił swoją żonę by oddała mu syna, a ta dała mu kamień i oddała syna pod opiekę nimf leśnych. Zeus wyrósł na najpotężniejszego z bogów, jego bronią stały się pioruny, mógł władać burzą i wszystkim, co z nią związane.
Kronos był bardzo nieszczęśliwy, gdy
dowiedział się, że wrzucił zwyczajny kamień do Tartaru. Teraz wiedział, że
wkrótce na nowo rozpęta się wojna, a bogowie powstaną z siłą burzy. Miał już
pewność, że nadchodzi jego koniec.
Bogowie wypędzili z duszy tytanów
ostatnią iskrę życia, a następnie wtrącili ich do Tartaru. Wszystko się
skończyło.
Po całym tym chaosie narodziłam się
ja. Ja i mój zryty świat, Parda. Moje plemię, Pardanie, wielce wierzyło w bogów
— Zeusa gromowładnego, Posejdona władającego morzami, pana podziemia, czyli
Hadesa, oraz innych. Tak szczerze, ja miałam ich w nosie. Wielokrotnie się do
nich modliłam, prosiłam ich o pomoc, a co dostałam? Moi rodzice umarli, jestem
sierotą i muszę sama radzić sobie w życiu. Bardzo pocieszające, prawda?
Pewnego dnia poszłam szukać pracy —
bardzo pomogłoby mi to w życiu. Nie miałam osoby która pomogłaby mi finansowo,
więc musiałam sama sobie radzić. Ruszyłam długimi chodnikami otoczonymi
kwiatami na rynek i się rozejrzałam.
Pierwsze co przykuło mój wzrok to kartka przyklejona do drzwi przydrożnego
sklepu meblowego. Na kartce było napisane: ,,SZUKAMY SPRZEDAWCY. 20 DRACHM ZA
GODZINĘ”. Oferta była bardzo korzystna. Drachma miała dość drogi kurs, a ja
praktycznie nie potrafiłam zmrużyć oczu, więc dziennie zarabiałabym mnóstwo
pieniędzy. Szybko przebiegłam przez drzwi, a potem od razu zaczęłam mówić:
— J-ja… Chciałabym s-się z-zgłosił d-do
pr-racy. — Mój głos brzmiał niepewnie,
lecz nie przejmowałam się. Dopiero później uświadomiłam sobie, że popełniłam
wielki błąd.
Kobieta siedząca za ladą westchnęła.
Wpięła patyk z brzozy w czarny jak smoła węzeł włosów, po czym zapytała mnie:
— Ty, czyli kto? — zmrużyła oczy.
Można by uznać to za dziwne, lecz
nigdy nie potrafiłam przypomnieć sobie swojego imienia, tak samo jak nazwiska.
Brunetka patrzyła na mnie z irytacją. Wystraszyłam się i zaczęłam wycofywać.
Niestety, nie wszystko potoczyło się po mojej myśli.
Wpadłam na jedno z łóżek. Gdy
upadałam, kopnęłam lampę. Lampa spadła i uderzyła mnie w głowę. Spowodowałam
wielki harmider, lecz jedno było w tym wszystkim szczęśliwe — gdy spadła na
mnie lampa i trafiła mnie w głowę, przypomniałam sobie kim jestem. Szybko
posprzątałam po sobie, po czym pobiegłam w stronę lady. Naprawdę, czułam się
fatalnie przez moje zniszczenia, lecz wiedziałam, że są na świecie ludzie,
którzy potrafią wybaczać — postanowiłam więc, by spróbować jeszcze raz.
— Nazywam się Cassandra Clave i chciałabym
ubiegać się o tę pracę! — Chociaż wiedziałam, że wcześniej miałam wpadkę, tym
razem byłam już pewna siebie.
— Dziewczyno! — ryknęła kobieta. — Tyle
zniszczyłaś i śmiesz twierdzić, że będziemy ci tutaj jeść z ręki?
W tym momencie przyszła inna kobieta,
którą znałam — to ona dała mi kiedyś pieniądze na śniadanie, gdy byłam jeszcze
mała i nie wiedziałam jak zarabiać. Teraz wyglądała dużo inaczej: kiedyś istna
burza rudych loków na głowie, twarz i oczy tętniące życiem, teraz króciutkie
kręcone włosy, twarz pełna zmarszczek, oczy zgaszone i zupełnie nie pasujące do
tego zestawienia ciemnozielone kocie okulary.
— Ooo, Cassandra! — uśmiechnęła się staruszka.
— Co cię do nas sprowadza?
— Staram się o pracę. — odparłam, również się
uśmiechając.
— Ta twoja „Cassandra” — pokazała palcami
cudzysłów. — czy jak tam się ona nazywa zniszczyła cały sklep!
— Bardzo przepraszam! — rzuciłam na szybko.
— Dajmy jej drugą szansę, Agatho. Przecież
pierwszy raz tu jest i nie ma o niczym pojęcia. Sama dobrze wiem, jak bardzo
potrzebuje pieniędzy.
— Naprawdę tak myślisz, Druzyllo? Przecież
wiesz, że to dziewczę może zrujnować nasz sklep!
— Będę się starać!
— Och, moje dziecko — westchnęła Druzylla —
cóż ja mam z tobą zrobić? Jeśli naprawdę będziesz sumiennie pracować,
przyjmiemy cię na stałe. Jeśli Ci się nie uda, sama zadbam o to, byś miała
pieniądze na życie. — Wiedziałam, że Pardanie to nie tylko idioci. Ta staruszka
jest tego przykładem. — Pracę zaczniesz jutro, widzę, że jesteś zmęczona.
Ruszyłam w kierunku wyjścia z bananem
na twarzy. Nie przejmowałam się niczym, gdyż wypełniała mnie euforia: poznałam
dobrą kobietę, w której zawsze będę mogła szukać wsparcia. Lecz gdy ja czuję
się wspaniale i nie muszę się niczym martwić, wtedy zawsze dzieją się złe
rzeczy. Tak też było teraz.
Wpadłam na jednego z miejscowych
spacerowiczów. Przewróciliśmy się we dwoje. Z jego nosa lała się krew.
— Patrz jak chodzisz, idiotko! — Kojarzyłam
ten głos. Miał go człowiek, którego znam tylko z widzenia, ale dobrze go
zapamiętałam. Ciągle gdy mnie spotykał, zaczynał wydzierać się na całą ulicę że
jestem idiotką. Nigdy nie zapominał o tej arcyważnej uwadze. Czasami sama się
zastanawiałam, czemu on istnieje.
Gdy mężczyzna się podniósł, spojrzał na mnie ze złością i przewrócił
oczami. Zrobiłam to samo, po czym dorzuciłam sztuczne przeprosiny.
Wyszłam ze sklepu. Zaczęłam spacerować
po rynku. Chociaż jeszcze chwilę temu wypełniała mnie od stóp do głowy radość,
teraz została ona przygaszona kontaktem z okropnym człowiekiem. Poszłam do domu
— który tak naprawdę był mieszkaniem na piętrze w barze u taty mojego kolegi —
zapisałam w swoim notesie jutrzejszą pracę oraz swoje imię, które ciągle
wychodziło mi z głowy i padłam na łóżko, by odpocząć.
Komentarze
Prześlij komentarz